niedziela, 1 marca 2009

dirlidirli

mam na imię łysy, bolą mnie kolana. Po wyprawie na ryby nie odzywałem się do nikogo. Jestem stary. Tak mówili mi ci, którzy mnie nie znają. Powiadają, że za młodu oni nie byli starzy. Skąd więc ich przekonanie, że jestem stary? Przedwczoraj na siódmym moście spotkałem pana Krzysztofa. On jako jedyny wiedział, że nie jestem stary. Poza tym pan Krzysztof robi najlepsze krewetki na całym osiedlu. Skąd on bierze te krewetki? Przecież w polskich morzach ich nie ma. Poza tym, dowiedziałem się skąd ludzie mają różne rzeczy w swoich pokojach.
Po kolacji znowu poszedłem do parku. Bez laski rzecz jasna. Spotkałem dwoje zakochanych. Dziewczyna miała na imię Kasia, a robert miał na imię Krzysiek. W parku było bardzo ciemno. To z lewa, to z prawa dało się słyszeć złowrogie tupanie. tup tup. tup tup. tupanie nie ustępowało, dopóki nie ustało.
Przy przyćmionej mgiełką mgły latarni zdało się słyszeć kobiecy śpiew. Piękna niczym Afryka kobieta śpiewała pieśń uciskanych kur domowych. W jej anielskim śpiewie ledwie wyczuwalna była nuta agresji. Kobieta była spokojna, jej długie, blond warkocze oplatały całe jej ciało, a nogi miała jak księżniczka. Kobieta śpiewała pieśń, powołując się przy tym na konwencje genewską. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że byłą to pieśń o konwencji genewskiej. Kobieta śpiewała ustalenia tejże konwencji. Niewiasta ta nie miała imienia. Jej imię zostało jej odebrane, gdy przeszła przez dziewiątym most. Dlatego właśnie w jej pieśń wyrażała całą desperację, którą w sobie nosiła. Śpiewała, jakby chciała poruszyć niebo i ziemię, a biedna kobieta nie mogła nawet poruszyć szczęką.